* * * * * * O tu-czytam
tu-czytam.blogspot.com to strona z recenzjami: portal literacki tworzony w pełni przez jedną osobę i wykorzystujący szablon bloga dla łatwego wprowadzania kolejnych tekstów.

Nie znajdzie się tu polecajek, konkursów, komciów ani podpiętych social mediów, za to codziennie od 2009 roku pojawiają się pełnowymiarowe (minimum 3000 znaków) omówienia książek.

Zapraszam do kontaktu promotorki książek i wydawnictwa.

Zabrania się kopiowania treści strony. Publikowanie fragmentów tekstów możliwe wyłącznie za zgodą autorki i obowiązkowo z podaniem źródła. Kontakt: iza.mikrut@gmail.com

niedziela, 28 września 2014

Stephanie Blake: Kupa siku

Dwie Siostry, Warszawa 2014.

Bez morału

Dorośli mogą się zastanawiać nad sensem powstawania takich książek jak „Kupa siku”. Specjaliści mogą dyskutować godzinami nad kształtowaniem literackiego gustu czy przekraczaniem kolejnych granic. A pewne jest, że zwłaszcza przechodzące okres buntu maluchy przy historyjce Stephanie Blake będą się zaśmiewać do łez. Zalety z tej publikacji niezaprzeczalnie płynące są dwie: po pierwsze wspólna lektura może zażegnać niesnaski i podbudować więź z rodzicem (autorka zapewnia przecież kontrolowaną niegrzeczność), po drugie – dzieci mogą chcieć się na tej historii uczyć czytać. Zwłaszcza że szybko będą ją znać na pamięć. Oczywiście „Kupa siku” dostarczy też najmłodszym rozrywki (nie ma co ukrywać, prymitywnej), bo dzieci zawsze śmieszy to, co powiązane ze skatologią, zakazane i „wstydliwe”, niedopuszczalne w świecie dyplomacji dorosłych.

„Kupa siku” to słowa, które powracają jak refren. Mały królik Henio nie potrafi powiedzieć nic innego – i tym hasłem kwituje wszelkie próby porozumienia. Prawdopodobnie i dla Henia, i dla małych odbiorców „Kupa siku” to rodzaj „przekleństwa”, odpowiedzi kuszącej właśnie dlatego, że powiązanej z rozmaitymi zakazami i niezgodnej z oczekiwaniami rodziców. Henio odpowiada „kupa siku” zawsze i wszystkim – a dla dzieci to rodzaj odwagi czy przejaw niezależności. Trudno byłoby wskazywać mechanizmy budzenia śmiechu w tym przypadku – Blake odwołuje się do reakcji niemal odruchowej, bezrefleksyjnej, podobnej do tej na widok przewracającego się na skórce od banana człowieka. Choćby dorośli nie wiadomo jak zniesmaczeni byli pomysłem autorki, maluchy „Kupę siku” pokochają.

Więc Stephanie Blake to wykorzystuje. Wykorzystuje, żeby odnieść się do zarzuconych trochę w literaturze czwartej rozwiązań przypominanych przez Bettelheima. W pewnym momencie małego bohatera zjada wilk (i wtedy hasło „kupa siku” staje się sygnałem rozpoznawczym, zaczyna więc pełnić inną funkcję). Do tego niezbyt grzeczny królik może zyskać przezwisko – co powinno powstrzymać dzieci przed popisywaniem się nowo uzyskanym hasłem.

Na tej książce łatwo i wygodnie uczy się maluchy liter. Tekstu nie jest dużo (właściwie – zaskakująco mało jak na tak dynamiczną fabułę), każda strona to zaledwie kilka słów lub kilka zdań, a opowiadaniu towarzyszą duże i „niestaranne” obrazki. Hasło tytułowe funkcjonuje jako puenta kolejnych scenek i albo znajduje się na dole strony, albo jest wręcz przerzucane do strony kolejnej, co ma się wiązać z rodzajem niespodzianki dla najmłodszych. Żywe kolory i duże litery to zatem szansa na wspólną naukę czytania.

Stephanie Blake zależy na pewno na dostarczaniu dzieciom śmiechu. Stosuje w tym celu środek niezawodny, ale też najbardziej podatny na krytykę. „Kupa siku” sprawdzi się zwłaszcza przy nieszczególnie grzecznych dzieciach (te, które mają opinię urwisów, będą zachwycone lekturą, nawet jeśli do innych książek nie chciałyby w ogóle zaglądać). Autorka nie zamierza męczyć dzieci morałami, dobrze wie, że rynek jest już nasycony książeczkami edukacyjnymi oraz lukrowanymi bajkami o ciepłych przesłaniach. Stara się zapewnić rozrywkę tym kilkulatkom, które nie są zainteresowane ugładzonymi tomikami i odrzucają możliwość spędzania czasu z książką. Te dzieci „Kupa siku” ze względu na „buntowniczy” charakter bardzo przekona. Tyle że pozostaje jeszcze jedna olbrzymia: jak do nabycia takiej publikacji przekonać rodziców. Zapewne część będzie się bała sięgać po tego typu „niegrzeczny” tomik. Jednak kiedy maluchy wydają się zupełnie niezainteresowane książkami, królik Henio może im przyjść z pomocą i pozwala odkrywać świat historyjek mniej grzecznych i rozrywkowych (choć niekoniecznie ambitnych).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz